Lubię pisać dużo i często o złocie, więc kolejny wpis z miłą chęcią opublikuję. Bzdury, bzdury i jeszcze raz bzdury – tylko w taki sposób potrafię się wypowiedzieć nt publikacji medialnych dotyczących notowań złota.
Dzień pęknięcia złotej bańki należy upatrywać gdzieś na początku września 2011, wtedy w tydzień cena złota zjechała z 1830 na 1630 $/oz i hiperbola cenowa została przełamana. Niedługo potem Soros, wróg publiczny nr2, zaraz obok ludzi z Goldman Sachs skrócił swoje pozycje i wieścił wszem i wobec, że złoto jest przewartościowane. Łatwo poszukać, przeczytać i zweryfikować, że znowu miał rację.
Dzisiejsza nagonka jest typowym kontr-intuicyjnym zagraniem, że skoro wszyscy straszą złotem to należy je kupować. Owszem, cena jest zachęcająca, ale odbicie zostało już zrealizowane, cena popytu ustalona i naturalnym teraz byłoby sprawdzenie jak nisko tą cenę można ściągnąć. Moim typem są wstępnie okolice 1200 $/oz. Mało tego, wydaje mi się, że jutro będą skracać się fundusze, które otrzymały od swoich złotych klientów polecenie sprzedaży, więc oczekuję kolejnego dnia „niespodziewanego krachu”.
Cała akcja ze złotem i gigantyczną jej podażą (można było kupić złoto nawet na lotnisku w automacie) to już historia, klient otrzymał złotą obietnicę i szybko nie pogodzi się ze stratą. Teraz moją uwagę kieruję w dużo ważniejsze miejsca: niedźwiedzie na S&P500 nie dają za wygraną, większa niż tylko jednodniowa korekta wisi w powietrzu, poziom 1450pkt jest już wyznaczony za punkt honoru.
Żeby było jeszcze ciekawiej – niemieckie bundy próbują pobić rekordy wszech czasów, byk jak byk. Również silne wydają się włoskie obligacje, które kuszą grą na krótko.