2 grudnia 2013

Bitcoinowy obłęd



Ostatnio w mediach znów głośno zrobiło się na temat wirtualnej waluty Bitcoin. Zachwyt mediów i blogerów nieprzypadkowo zbiegł się w czasie z przełamaniem byczej hiperboli. Ciężko jednak mówić o jakiejkolwiek analizie technicznej, kiedy mowa o „walucie” najchętniej używanej przez przestępców internetowych. Kierunek cen jest już pewny, a wielkość spadków nie sposób jest przewidzieć. Zastanawia mnie tylko kogo na poważnie interesują poziomy zniesień?

Przeciętny użytkownik Internetu już pewnie czytał o zaletach wirtualnej waluty, a nawet duża część osób wie skąd się biorą ciągi znaków, za które można zjeść w może 15 miejscach na Ziemi.  Jeszcze mniejsza grupa osób zdaje sobie sprawę, że Bitcoin nie jest jedyną pseudo-walutą, którą można samemu wyprodukować. Tych bzdur bez pokrycia jest całe mnóstwo, oprócz Bitcoin mamy: Namecoin, Devcoin, Ixcoin, Peercoin, Freicoin, Terracoin itd.

Próżno szukać na poczytnym Reuters czy DailyMail informacji o cenach innych alternatywnych „walut”. Trzeba przyznać, że fascynujące jest zainteresowanie akurat tym produktem i jest to niewątpliwie sukces jego autorów. O Bitcoin możemy przeczytać wszędzie i tutaj właśnie kryje się całe clue sprawy. Za ceną kryje się medialna popularność, a nie rosnąca wartość. Są to dwie całkowicie odrębne rzeczy.


Powtórzę to, choć ostrzegałem już wcześniej. Żadna wirtualna „waluta” nie ma żadnego pokrycia w niczym ani nawet najmniejszej wartości. Cena jest oderwana od rzeczywistości tak samo, jak cena garści piasku, po której kiedyś może przeszedł Michael Jackson. Dopóki będą istniały osoby niespełna rozumu, żeby tracić na to pieniądze, dopóty będziemy obserwować jakąkolwiek „cenę”.