11 grudnia 2012

Początek końca Francji



Zaraz po wygraniu wyborów przez Francois Hollande napisałem znajomym dość grubą przepowiednię – Francję czeka nieuchronny default. Socjalistyczny prezydent w połączeniu z socjalistycznym rządem Jean-Marc Ayraulta musi oznaczać spodziewaną katastrofę.

Prawa natury są nieubłagane, kiedy dochodzi do sprzecznej z logiką zachowań, a przykładem takiego działania jest oczywiście wprowadzanie 75% opodatkowania dla najcenniejszych obywateli Francji (po drodze jeszcze była mowa o rabunku 1,75% rocznie wartości całego majątku). Za Bernardem Arnault, właścicielem LVMH, który przeniósł się do Belgii, poszedł właśnie Gerard Depardieu i pewnie wielu, o których nie mówi się w mediach, a byli częścią planu zarobienia dodatkowych 200 milionów €. Wygląda na to, że z planów nici, ba, wprowadzenie tego podatku z całą pewnością zmniejszy wpływy do budżetu w jego pełnym rozrachunku.

Nie to mnie jednak martwi najbardziej, bowiem taka, nieznaczna kwota nie jest w stanie zaszkodzić tak bogatemu państwu. Najbardziej martwi mnie błędne przeświadczenie, jakie panuje w tej chwili w tamtym pięknym kraju. Spadły gromy ze wszystkich stron na naturalne zachowanie inwestorów i bogaczy, którzy w popłochu opuszczają ten tonący statek. Obciążenia podatkowe i socjalne przeważyły nad opłacalnością prowadzenia biznesu i nawet tacy giganci jak ArcelorMittal zamykają tam fabryki.

Jednocześnie dzisiaj Rząd Francji poinformował, że przeznaczy co najmniej 2 mld euro na program walki z biedą, wykluczeniem społecznym, podwyżkę pensji minimalnych i rozszerzenie zakresu bezpłatnej opieki medycznej. To jest kwota 10x większa niż plan rabunkowy, którego Francja nie wypracuje, a która efektywnie zostanie zjedzona przez społeczeństwo. Pieniądze prawie na pewno nie zostaną przeznaczone na zwiększenie konkurencyjności gospodarki czy na inwestycje pro-wzrostowe. Trafią w postaci socjalistycznych prezentów, jako jedne z ostatnich, jakie zobaczy przeciętny francuz przed ogłoszeniem niewypłacalności kraju.